AIDG!
„Jednego serca, jednego Ducha”
Po kongresie ZAK stwierdzam, że
należę do bardziej uświadomionych „prawie członków” Zjednoczenia. Historia powstania
Zjednoczenia teoretycznie była mi znana, ale to, czym ono faktycznie jest
dzisiaj, chciałam zobaczyć od wewnątrz.
Weekend spędzony w Konstancinie -
Ołtarzewie był dla mnie namacalnym odkrywaniem wspólnoty Zjednoczenia przez to,
że przez dłuższy czas byłam zwyczajnym uczestnikiem spotkania, a krótko przed i
w międzyczasie zaangażowaną w przygotowania od strony muzycznej i animatorki
grupy. Wejście do grona osób w większym stopniu nieznanych z widzenia, niepoznanych
z imienia, z historii życia nie było trudne ze względu na otwartość,
serdeczność i życzliwość każdego napotkanego. Pomyślałam, że nie na darmo nazwa
Zjednoczenia realizuje się choćby tylko w poczuciu bycia razem i spotkania.
Potem zrodziło się we mnie przekonanie, że jakiekolwiek bariery: czy to narzucone przez polityków, czy
wynikające z różnicy wieku, pokoleń, miejsca zamieszkania (bo uczestnicy
pochodzili nie tylko z Polski, ale także z Białorusi, Ukrainy, Czech, Słowacji no i
Indii), kultury czy języka, między nami nie istnieją. A to dzięki komunii,
jedności w Duchu Świętym, w Kościele. I to jest piękne, bo źródło ma w Bogu.
Już od początku pobytu wszystko
szybko się działo i zanim uświadomiłam sobie ilu nas jest i co tak naprawdę nas
tam przywiodło, odpowiedź pojawiła się sama podczas Eucharystii i kolejnych
konferencjach, w prezentacjach: wiara i
miłość do Boga, inspiracja życiem i duchowością św. Wincentego Pallottiego i
chęć potwierdzenia czy jeszcze głębszego wejścia w istotę Dzieła ZAK. Mnie
osobiście ta wspólnota ukazuje się w pełni sił, witalności, entuzjazmie,
radości, kreatywności, młodości mimo rozpiętości wiekowej, naturalności w
przynależności do określonych jednostek i odpowiedzialności za siebie nawzajem.
Bardzo jestem wdzięczna za zaprezentowanie wspólnot i zadań podejmowanych w charyzmacie
św. Wincentego, a także za możliwość ukazania się rodziny pallotyńskiej w jej
normalności, pomysłowości, bogactwie talentów i zamiłowań, a przede wszystkim w
modlitwie. Przez te niespełna trzy dni czułam się jak w domu, „wśród swoich”, gdzie
nie zabrakło na nic czasu, chyba, że na dłuższy sen. Żegnając się z wieloma nie
mówiliśmy: „do widzenia”, ale „do zobaczenia już niedługo!” czekając na
następną akcję katolicką. Dlatego niech Bóg będzie uwielbiony!